Nauczycielem być … cz. 4
Garść refleksji
Kiedy zaczynałam pracę w grębowskiej szkole, uczyłam w szkole podstawowej, a już 2-3 lata później „awansowałam” – zostałam nauczycielem w liceum. I to był strzał w dziesiątkę. Potwierdziło się to, co usłyszałam na praktykach i co sama czułam, że lepiej dogaduję się z uczniami starszymi. To był naprawdę fantastyczny czas, a ja nie mogłam doczekać się kolejnego dnia w pracy. Przez wiele lat pod koniec lipca miałam już napisany rozkład materiału na kolejny rok szkolny, przeczytane lektury, przygotowanych wiele testów, sprawdzianów, kart pracy. Moi znajomi, którzy też są nauczycielami, nie mogli się nadziwić. Ja po prostu żyłam szkołą i wydawało mi się wówczas, że tak będzie zawsze. Wiele godzin przepracowałam społecznie, prowadząc dodatkowe lekcje przygotowujące do matury lub realizując różne projekty. W pamięci utkwiły mi pewne jasełka oraz akademie przygotowywane na Święto Szkoły np. „Szkolne radio”, w którym jeden z uczniów genialnie wcielił się w rolę K. Makuszyńskiego), Dzień Nauczyciela, a także trawestacje „Dziadów” i „Wesela”, które przygotowywaliśmy na zakończenie szkoły dla maturzystów.
W 1998 roku wprowadzono gimnazja, ale wtedy mnie to nie dotyczyło, ponieważ miałam etat w szkole średniej. Przyglądałam się reformie trochę z boku. Potem przyszedł czas na nową maturę (Matura 2000), która od tej pory miała być maturą zewnętrzną. Pojechałam na szkolenie, by jak najlepiej przygotować swoich uczniów do tego egzaminu. Zostałam egzaminatorem (mój nr to 331001390) i przez kilka kolejnych lat robiłam to z wielką radością. Potem (jak już wspomniałam w poprzednim wpisie) okazało się, że nie po drodze mi z nowym przewodniczącym. Nie umiałam, nie chciałam się dostosować. Odeszłam. Nawiązałam współpracę z zespołem oceniającym egzamin gimnazjalny.
Nadal spełniałam się w szkole, realizowałam z uczniami swoje pomysły. Warto zaznaczyć, że uczniowie w tamtych czasach – mimo iż dojeżdżali z Tarnobrzega, Stalowej Woli i okolic – byli naprawdę chętni do pracy. Często sami wychodzili z inicjatywą. Nie trzeba im było nic dwa razy powtarzać. Ech …

Oczywiście, żeby nie było tak sielankowo, muszę powiedzieć, że i wtedy byli słabsi uczniowie, którzy potrzebowali więcej troski, czasu, zrozumienia. Nie było jednak takiej biurokracji, z jaką mamy do czynienia dzisiaj i dlatego – mimo iż klasy były dużo liczniejsze niż obecnie – udawało się nawiązać dobry kontakt z uczniem, rodzicem, innymi nauczycielami. No i jednak uczniowie bardziej przykładali się do nauki.
Od roku szkolnego 2001/2002 przez dwa lata prowadziłam Klub Miłośników Kultury Antycznej dla uczniów LO. Dyskutowaliśmy o literaturze i kulturze antycznej, uczyłam uczniów podstawowych sentencji łacińskich.
W roku szkolnym 2008/2009 czynnie włączyłam się do udziału w programie „Szkoła myślenia”.

W tym samym roku szkolnym wzięłam z uczniami udział w ogólnopolskim konkursie „Daję słowo” organizowanym przez Stowarzyszenie Ojczyzna Polszczyzna. Moja uczennica Agnieszka doszła do etapu wojewódzkiego, który odbył się w Rzeszowie. Poszła jak burza. Zabrakło jej jedynie dwóch punktów, by dostać się do etapu centralnego, który miał odbyć się we Wrocławiu. O randze konkursu niech świadczy fakt, że patronat nad nim sprawował sam Jan Miodek.

Przez kilka lat byłam też szkolnym koordynatorem wielu konkursów, m.in. I Ogólnopolskiego Konkursu Mitologicznego „Klio 2009”, Albus, Multitest, Panda.
Za swoją działalność uhonorowana zostałam Nagrodami Dyrektora (2002, 2006, 2008) oraz nagrodą Wójta (2007).
