Z miłości do …. kwiatów – Anna Świerkula
zdj. Anna Świerkula
Chyba każda kobieta lubi dostawać kwiaty, Pani je również sprzedaje. Skąd pomysł na kwiaciarnię?
Nigdy się nie zastanawiałam, skąd się wzięła kwiaciarnia, bo to było takie normalne. Teraz, jak zaczęłam nad tym myśleć, to widzę, że ta miłość do kwiatów to chyba była od zawsze. Jako dzieci biegałyśmy po łące nad Wisłą i robiłyśmy cudne kolorowe bukiety dla naszych mam, a potem w piwnicy naszego bloku urządzałyśmy występy na Dzień Matki. Kiedy to sobie teraz przypominam, to aż łezka mi się kręci w oku. Potem wyszłam za mąż, pojawiły się dzieciaczki i już byłam tylko dla nich.
Kiedy dzieci podrosły zaczęła Pani realizować swoje marzenia.
Otworzyłam malutką kwiaciarnię w Tarnobrzegu, ale nie przynosiła zysków. Mimo tego postawiłam sobie za punkt honoru, że nie poddam się i będę dalej to robić. Czułam, że to jest to, co chcę w życiu robić. Żeby zarobić pieniądze, wyjeżdżałam do Niemiec i ciężko pracowałam w polu przy szparagach. Te pieniądze pomogły mi w utrzymaniu kwiaciarni, która – mimo w sumie niskiego czynszu – nie wyrabiała na siebie.

zdj. Anna Świerkula
Później dostałam telefon od koleżanki, że w Sandomierzu otwierają duży market i szukają najemców, między innymi kwiaciarni. Dla mnie to było jak woda na młyn. Nowe, trudne wyzwanie. Już widziałam, jak to będzie wyglądać. Zaczęłam tym żyć – w ciągu pięciu sekund przez moją głowę przelatywało tysiące myśli, którym towarzyszyło przyspieszone bicie serca, rumieńce na twarzy. O matko i córko – to jest chyba moje 5 minut, ale jak zaczęło się wsparcie męża i rodziny (śmiech) – a po co ci to, a pusta dziura, a ile pieniędzy trzeba włożyć itd., to ręce mi opadły. Na szczęście tylko na chwile. Wzięłam telefon do ręki. Wiedziałam, że idę w to i tyle. Zrobiłam to chyba wbrew wszystkim, którzy pukali się w głowę. Ja jednak wiedziałam, że musi się udać. No i się udało.
Czy zawsze wiedziała Pani, że to jest właśnie to, co chce Pani robić?
Tak, traktowałam i traktuję nadal swoją pracę jak kolejne dziecko. Oczywiście nie zawsze było kolorowo. Miałam też trudne chwile, kiedy miałam już wszystkiego dość. Chyba się wypaliłam, byłam zmęczona. Czułam, że powinnam coś zmienić, ale brakowało mi odwagi i zupełnie przez przypadek trafiłam na spotkanie Wyjątkowych Kobiet. Naprawdę nie wiem, jak to się stało, że odważyłam się tam pójść. Do dzisiaj się nad tym zastanawiam, ale bardzo dobrze, że poszłam. Poznałam naprawdę cudowne kobiety i dostałam takiego pozytywnego kopa, że zaczęłam robić rzeczy, na które dawno miałam ochotę, ale zawsze było tysiąc powodów, żeby nie robić, a ani jednego, żeby robić.
Kocham moją pracę, bardzo lubię kontakt z ludźmi. Uwielbiam podarować komuś kwiatek tak spontanicznie, bez żadnego powodu. To jest coś cudownego, kiedy widzę czyjś uśmiech, zdziwienie, uśmiechnięte oczy. Chociaż pewnie nieraz ktoś mógł się zastanawiać, czego ona chce w zamian ? No właśnie niczego. Dla mnie jest to takie normalne i cudowne.

zdj. Anna Świerkula
Pamięta Pani jakąś ciekawą historię z tym związaną?
Tak. Kiedyś weszła do kwiaciarni starsza kobieta i powiedziała, że tylko chce sobie pooglądać, bo bardzo lubi kwiatki. Porozglądała się, chwilę rozmawiałyśmy i gdy wychodziła niespodziewanie, wsunęłam jej w rękę reklamówkę z fiołkiem. Nie chciała wziąć, b mówiła, że nie ma pieniędzy. Powiedziałam jej wtedy, że fiołek jest ode mnie, że daję jej tak z czystego serca. Jak lubi kwiaty, to on jej będzie pięknie rósł. Potem wyściskałam babcię, wycałowałam i popłakałyśmy się obydwie. Za jakiś czas przyszła do mnie i przyniosła mi 3 słoiczki dżemu z moreli, które zrobiła specjalnie dla mnie, bo ona nie je nic słodkiego. Coś pięknego, a dżem zrobiony i dany z miłości, smakuje najlepiej na świecie.
Nie poprzestała Pani tylko na sprzedawaniu kwiatów.
Ciągle czułam, że jeszcze mało wiem, mało umiem. Taki niedosyt wiedzy i wszystkiego. Zaczęłam jeździć na różne kursy i warsztaty, poznawać cudownych ludzi i szkolić się, szkolić się i jeszcze raz szkolić, żeby móc oferować swoim klientom kompleksowe usługi. Sprawiało mi to ogromną radość i satysfakcję. To było coś, co ja potrzebowałam zrobić dla siebie.
Zdradzi Pani, jakie to były szkolenia?
Poszłam mocno w kierunku dekoracji ślubnych, zrobiłam kurs Konsultanta Ślubnego w Gdyni, Wedding Project Menager w Warszawie (dwa stopnie) i kurs dekoracji balonowych – również w Warszawie. Żeby mieć balony pod ręką, otworzyłam sklep partnerski Godan Strefa Uśmiechu.
Pani nową miłością są dekoracje ślubne.

zdj. Anna Świerkula
Tak, teraz spełniam się w dekoracjach ślubnych i rzeczywiście mogę powiedzieć, że to moja nowa miłość. Ślub i wesele to piękne uroczystości. I te moje panny młode takie cudowne – jedne przestraszone, drugie bardzo poważne, każda inna, każda piękna i cudowna. Traktuję je jak moje córki i zawsze daje z siebie 1000 procent. Często nie śpię po nocach, tylko szukam, wymyślam – oczywiście jak mam wolną rękę. W większości dziewczyny przychodzą już jednak ze swoją koncepcją i tego się trzymamy. To jest ich dzień i chcę, żeby taki był – ten jeden jedyny, najpiękniejszy. Ogromną przyjemność sprawia mi fakt, że mogę uczestniczyć w przygotowaniu tego ich jedynego dnia. Mimo że obsługiwałam już kilkaset ślubów, to zawsze są to dla mnie ogromne emocje, stres, ale i radość i szczęście. Tak, ta moja praca jest cudowna. Jak jej nie kochać, jak przez moje ręce przechodzi całe życie moich, jedni się rodzą, inni odchodzą.
W ciągu jednego dnia ubiorę w kwiaty różne uczucia: radość, miłość, ale i smutek tych, którzy muszą kogoś pożegnać.
Jakie święto lubi Pani najbardziej?
Uwielbiam 8 marca i nie tylko dlatego, że to najlepszy dzień wszystkich kwiaciarni ze względu na utarg, ale przede wszystkim ze względu na atmosferę, jaka u nas panuje. Jest tyle żartów i śmiechu, i w ogóle jest cudownie. Moi klienci znają się na żartach, a w tym roku nawet robiliśmy fale – zaczął klient, który stał ostatni w kolejce, a ja za ladą skończyłam. Było super.

Wiem, że dla swoich klientów jest Pani w stanie zrobić naprawdę dużo.
O, tak. Kilka lat temu, kiedy mieliśmy z mężem 25 rocznicę ślubu – miała być impreza niespodzianka. Oczywiście wszystko pięknie, ale … przyszedł jeden z moich ulubionych klientów i powiedział, że się żeni i oczywiście nie może być inaczej, tylko ja muszę zająć oprawą jego ślubu. Co zrobiłam? Oczywiście przełożyłam swoją imprezę (rocznica odbyła się przy grillu), a wesele udekorowałam. Zresztą dwa lata temu też była rocznica (tym razem 30) i też jakoś to zleciało … Może w tym roku uda się zorganizować kilka imprez w jednej?
Wróćmy jeszcze na chwilę do Pani pracy. Zaczęła Pani spełniać swoje kolejne marzenie.
To prawda. Marzył mi się showroom ślubny i już miał być otwierany, ale niestety Koronawirus pomieszał nam plany i wszystko się przesunie w czasie. W tym roku jednak musi być i myślę, że stanie się to najpóźniej do końca wakacji. To będzie takie moje fajne miejsce, gdzie będę spotykała się z Młodymi i przedstawiała im wszystko. Będziemy rozmawiać, a przy okazji trochę rozładowywać stres przed ślubem. Zdarza się, że na przykład mamie podoba się co innego, a córce albo przyszłej synowej co innego. To dopiero jest wyzwanie, jednak zawsze rozmowa jest dobra na wszystko. Tłumaczę jednym i drugim i zawsze dobrze się kończy. Czasem klientki mówią, że porady psychologa mają w pakiecie.
Ktoś kiedyś powiedział, że jak się kocha, co się robi, to nigdy nie jest się w pracy i nie jest się zmęczonym. Czy tak też jest w Pani przypadku?
Oczywiście. Mam jedną, ale bardzo różnorodną pasję, jaką jest moja praca. Zawsze brakuje mi godzin w ciągu dnia, dni w tygodniu i tak dalej. Ciągle mam za mało czasu.
Jest Pani bardzo pogodną osobą.
Staram się zawsze uśmiechać, choć nieraz wcale do śmiechu mi nie jest. Szkoda jednak czasu na zamartwianie się. Zawsze trzeba wierzyć, że będzie dobrze i jest dobrze. Nawet w obecnej sytuacji trzeba szukać pozytywów, bo po coś jest ten czas trudny czas. Trzeba go wykorzystać najlepiej, jak potrafimy. Pierwszy tydzień był dla mnie bardzo trudny – w kilka dni poszło w kosz kilkanaście tysięcy złotych. Choć serce się kroiło, a łzy leciały same, trzeba było się ogarnąć, ubrać w uśmiech i działać. Wiedziałam, że wszyscy dostaliśmy w kość i jak znalazłam ogłoszenie polskich ogrodników, proszących o pomoc, bo cały ich dobytek jest zagrożony. Wiedziałam, że jak nie sprzedadzą kwiatów w tydzień, to pójdą z torbami i wtedy moje problemy magle przestały być ważne, bo ktoś miał jeszcze gorzej i trzeba było mu pomóc. Szybka akcja z tulipanami dostarczanymi do domu i pełny sukces: puste szklarnie i ogromna radość. Kilkanaście florystek z całej Polski dało radę.

Mówi Pani o sobie, że jest szczęściarą.
Zdecydowanie tak. Mam fajną rodzinkę wspaniałe dzieci, które mnie wspierają i które kocham nad życie. Robię to, co kocham i mnie fascynuje, a przy tym jeszcze zarabiam. To jest to szczęście, a jeśli pojawiają się jakieś problemy, to tylko po to, żeby je rozwiązywać i zdobywać kolejne doświadczenia.
Zapytam jeszcze o Pani plany, marzenia?
Mam takie małe marzenie (śmiech) – chciałabym mieć trzy domy: Dom Dziecka, Dom Spokojnej Starości i Dom Weselny. Dzieci miałyby się do kogo przytulać i miałyby dziadków, a dziadkowie czuliby się bardzo potrzebni i byłoby cudownie. To byłoby na razie na tyle, chociaż znalazłoby się pewnie jeszcze niejedno marzenie.
No to faktycznie małe te marzenia … Życzę jednak, by wszystkie się spełniły. Dziękuję za rozmowę.